Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracuje 42. rok w łódzkim Centralu. Kobieta za ladą

Agnieszka Macińska
Szczupłą figurę, krótkie blond włosy i uśmiechniętą twarz Elżbiety Zięby znają tysiące klientów łódzkiego Centralu. Nic dziwnego, skoro na stoiskach z damską i męską konfekcją, bielizną oraz dodatkami pracuje, bagatela, czterdziesty drugi rok. Trudno uwierzyć, że pani Ela dobiega sześćdziesiątki, a za niespełna dwa lata wybiera się na emeryturę.

Ekspedientka z... frezerki
Przygodę z handlem łodzianka zaczęła, jak to często w życiu bywa, przypadkiem.
– Skończyłam szkołę zawodową i dostałam dyplom... frezera, to było w 1973 roku – wspomina. – Odbyłam trzymiesięczne, obowiązkowe praktyki w zakładach Polmo, ale stwierdziłam, że to nie dla mnie. W lutym 1974 roku zgłosiłam się więc do Centralu (13 miesięcy po jego otwarciu; łódzki kolos ruszył bowiem 29 sierpnia 1972 r.) złożyłam podanie o pracę i od razu zostałam przyjęta przez kierownika Stanisława Patorę i ówczesnego prezesa Lecha Sosnowskiego. Byłam zachwycona, przecież to Central – najładniejszy i najlepiej zaopatrzony sklep w całej Łodzi, ba, w całym województwie, a może i kraju? Eleganckie koszule z Wólczanki, płaszcze z Próchnika, sweterki z Olimpii, buty ze Skórimpeksu, bistorowe golfy, halki z szermezy... to był dla mnie wielki, elegancki świat, proszę pamiętać, że miałam wtedy zaledwie 19 lat.
W 1974 roku średnia pensja brutto wynosiła ok. 3 tys. zł, najniższa 1,3 tys. zł. Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia zatoczyła koło, skoro po ponad 40 latach, najniższa krajowa to 1680 zł brutto, a średnia pensja w łódzkiem ok. 3,5 tys. zł brutto. Jednak ważniejsze od pieniędzy, jak zapewnia pani Ela, były doświadczenia – fachu uczyły ją starsze stażem albo bardziej doświadczone koleżanki. Nie było przecież kursów, szkoleń czy innych tego typu wynalazków.
– Pokazywały, jak ubierać manekiny, rozmawiać z klientami – mówi.
Dziś łodzianka przekazuje swą wiedzę kolejnym pokoleniom ekspedientek, w końcu przepracowała prawie 42 lata w jednej firmie pod okiem czterech prezesów i ośmiu kierowników.
– Wbrew pozorom ta praca nie jest prosta. Trzeba mieć w sobie sporo pokory i cierpliwości. Są klienci, którzy nie potrzebują pomocy ekspedientki, ale są też tacy, którzy bez niej zakupów zrobić nie potrafią – twierdzi łodzianka.
Centralowe koleżanki z czasem stały się przyjaciółkami, powiernicami problemów i codziennych trosk, ale też uczestniczkami wielu radosnych chwil.
– Dzielimy się na zapleczu opłatkiem, częstujemy urodzinowymi tortami. Choć z tej dawnej ekipy zostało tylko kilka osób – roztkliwia się sprzedawczyni. – Nasze przyjaźnie są bardzo trwałe i nie ograniczają się tylko do pracy, od 28 lat jestem matką chrzestną Dawida, syna mojej koleżanki Grażynki ze stoiska z garniturami.

Kwiaty na ladzie, pistolet za pazuchą
Rodzina i znajomi pewnie zazdrościli pani Eli, gdy w czasach kryzysu mogła, oczywiście po złożeniu odpowiedniego podania i jego pozytywnym rozpatrzeniu przez dyrektora, kupić deficytowe towary, np. dywan albo obiekt pożądania – kolorowy radziecki telewizor Rubin.
– W czasach PRL-u to był przywilej. Półki były puste, w kilometrowych ogonkach powstawały komitety kolejkowe, nic dziwnego, że gdy w latach 80. rzucano chodliwy towar, podekscytowani klienci tak napierali na wystawę Centralu, że nieraz pękały w niej szyby – wspomina ze śmiechem ekspedientka. – Wszystko było nowością, nie zapomnę min moich córek, gdy przejechały się pierwszy raz w życiu ruchomymi schodami, windą towarową albo poszły ze mną na lody do kawiarni, która kiedyś tu działała.
Bywały też chwile zabawne, wręcz groteskowe, a nawet mrożące krew w żyłach.
– Złodziejka wsadziła do torby leżącą na ladzie bluzkę, ale nie zauważyła, że jest przypięta do innych ubrań agrafkami. Ruszyła do wyjścia, a za nią ciągnął się długi ogon ciuchów. Nie zapomnę też złodzieja, który bezczelnie zdjął spodnie z wieszaka i nie płacąc, poszedł w stronę schodów, dobiegłam do niego, a wtedy on zrobił wymowną minę i pokazał mi, że za pazuchą ma... pistolet! Kolana mi zmiękły, na szczęście w pobliżu był nasz stały klient-tajniak, szepnął coś do ucha rzezimieszkowi, a ten... natychmiast oddał towar i wyszedł ze sklepu.
Na szczęście nie tylko takie „niespodzianki” mieli w zanadrzu panowie odwiedzający stoisko odzieżowe.
– Miałam kiedyś adoratora – mówi, rumieniąc się, pani Ela. – Zostawiał mi na ladzie kwiaty i czekoladki, ale... dość o tym, od lat jestem szczęśliwą mężatką, razem z Romanem, moim mężem, doczekaliśmy się dwóch wspaniałych córek Małgosi i Magdalenki oraz czworga wnucząt: Nadii, Marysi, Mikołaja oraz Michała. Teraz one robią zakupy w Centralu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany