Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klątwa beczek z ulicy Radwańskiej. Dzieciobójcy są wśród nas

Bohdan Dmochowski
Beczki ze zwłokami zamordowanego rodzeństwa przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi.
Beczki ze zwłokami zamordowanego rodzeństwa przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi. Paweł Łacheta
Nie ma miesiąca, by łodzian i mieszkańców innych miejscowości województwa nie przeszył lodowaty dreszcz grozy. Wywołuje go natłok doniesień o przemocy w rodzinie. O dzieciach katowanych do utraty przytomności... i mordowanych.

Nie ma miesiąca, by łodzian i mieszkańców innych miejscowości województwa nie przeszył lodowaty dreszcz grozy. Wywołuje go natłok doniesień o przemocy w rodzinie. O dzieciach katowanych do utraty przytomności... i mordowanych.

Cmentarz w beczkach

Mija właśnie dziesiąty rok od procesu małżonków Krzysztofa i Janiny N., którzy mają na rękach krew czwórki własnych dzieci. On odsiaduje dożywocie, ona wyrok 25 lat pozbawienia wolności.
Zmumifikowane zwłoki 5-letnich bliźniaków Kamila i Adama, 3-letniej Karolina i 2-letniego Maćka dzieciobójcy ukryli w trzech plastikowych beczkach. Śmierci uniknęła tylko 11-letnia wówczas Magda. Dziś ma 21 lat i mieszka z przybranymi rodzicami pod Mediolanem. Psycholog, biegły sądowy mgr Czesław Michalczyk jest przekonany, że potworne przeżycia z dzieciństwa pozostawiły głęboką rysę na psychice dziewczyny, że nigdy nie zapomni niebieskiego pokoju do rozmów z nieletnimi, w którym szlochając opowiedziała światu mrożącą krew w żyłach historię najokrutniejszej zbrodni dzieciobójstwa w dziejach łódzkiej kryminalistyki.
Nagrane na taśmie jej zeznanie było najbardziej wstrząsającym momentem podczas procesu. Grobową ciszę w sali rozpraw przerywały od czasu do czasu spazmatyczne westchnienia i szlochy wsłuchujących się w jej relację ludzi.

– Czy twoim braciom było dobrze, czy ktoś ich bił?
– Tata bił, czasem pasem, czasem ręką.
– Gdzie tata bił?
– Wszędzie.

Trudny do opisania szok wywołało wyznanie dotyczące jej obecności przy zbrodniach:
– Widziałam, jak tata morduje moje rodzeństwo. Widziałam, jak ich chowa do beczek. Kamil sam umarł. Nie mógł oddychać, jęczał. W końcu zrobił się siny. Tata się zdenerwował. Włożył Kamila do beczki, takiej niebieskiej. A potem dał mi i Adasiowi jakieś tabletki. Nie wiedziałam, co to jest, ale je wzięłam. Bałam się, że tata mnie udusi. Zasnęłam. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam, że Adaś leży na podłodze. Chyba nie żył, ale tata jeszcze go dusił. Włożył mu na głowę reklamówkę i zacisnął na szyi. Potem włożył Adasia do wersalki. Przeleżał tam kilka dni. Później tata przeniósł go do beczki.
W czasie śledztwa wyłonił się obraz rodzinny upiornych grabarzy z ul. Radwańskiej.

Klątwa beczek z ulicy Radwańskiej cz. 1

Po śmierci Kamila w1999 roku Krzysztof N. kupił na targowisku relanium i nakarmił nim dzieci.
Obudzili się wszyscy, z wyjątkiem Adama. Ojciec zanurzył go jeszcze w wannie z wodą, a gdy nie pojawiły się na jej powierzchni bąbelki, zamknął zwłoki w beczce podobnej do tej, w której był już Kamil.
Potem urodziły się kolejne dzieci: Karolina w 2000 roku i Maciek w 2001. Zaraz po urodzeniu dziewczynkę dzieciobójcy udusili kłębkiem waty, a chłopca foliowym workiem.

Z klatki za kraty

Podczas procesu oskarżeni siedzieli w szklanej klatce, która miała ich uchronić przed samosądem publiczności.
Korowód zamęczonych
Straszny los Adama, Kamila, Karoliny i Maćka podzieliło w ostatnich dziesięciu latach kilkanaścioro innych dzieci z Łodzi i województwa. Szacunkowe dane mówią nawet o trzech ofiarach dzieciobójstwa w miesiącu. One też umierały najprawdopodobniej w potwornych okolicznościach. Przesądni łodzianie są święcie przekonani, że z otwartych na ul. Radwańskiej beczek ze szczątkami zamordowanych przez Krzysztofa N. dziećmi, wydostało się i pełznie korytarzami kamienic i bloków zagrożenie dla niejednego z ich rówieśników. Przyciągają je jak magnes drzwi mieszkań, za którymi pączkują podlane alkoholem rodzinne dramaty.

Taki dramat rozegrał się między innymi za drzwiami starego domku przy ul. Wersalskiej, w którym w nocy z 30 na 31 stycznia 2012 roku oszalały z zazdrości o konkubinę Krzysztof P. bestialsko zamordował siekierą i nożem własnego syna, 12-letniego Mateusza i potwornie skatował przyrodnią siostrę zamordowanego chłopca, Antosię. Morderca i kat syna, którego autentycznie kochał, napisał pożegnalny list i powiesił się w jednym z magazynów przy al. Piłsudskiego.
Miejscem kolejnego dramatu stało się mieszkanie przy ul. Grabowej w Łodzi, gdzie 19 września ubiegłego roku zmarł śmiertelnie pobity3-letni Wiktor. Bezpośrednią przyczyną śmierci był rozległy krwiak w głowie dziecka, który powstał wskutek pobicia przez konkubenta jego matki.
Również we wrześniu ubiegłego roku w mieszkaniu przy ul. Rewolucji 1905 r. w Łodzi zmarła 3-miesięczna Nadia. Jej katem okazał się 28-letni ojciec. Usłyszał zarzut zabójstwa, matka zaś narażenia dziecka na utratę życia. Mężczyzna bił dziecko pięścią po głowie i całym ciele.

W korowodzie ofiar dzieciobójców są nie tylko mali łodzianie. W Kutnie Bogdan Ch. zamordował trzech swoich synów; 15-letniemu Kamilowi i 12-letniemu Pawłowi zadał po siedem ciosów nożem, a 4-letniego Kubusia utopił w wannie. W Pabianicach Aneta B. zadzierzgnęła psią smycz na szyi 8-letniego syna Oskara, Wioletta K. spod Sieradza udusiła 3-letnią córeczkę szalikiem, w Tomaszowie Katarzyna K. i Piotr B. zatłukli na śmierć 3-miesięczną Lidię.

Nie kocha, nie lubi, nie szanuje, pije

Przykłady takich zbrodni można wymieniać w nieskończoność. Mgr Czesław Michalczyk, psycholog kliniczny, psychoterapeuta i biegły sądowy, z rozmów z dzieciobójcami wyniósł przekonanie, że w większości przypadków są to osoby z zaburzoną osobowością.

– Dostrzegam u nich brak głębokiego związku uczuciowego, jaki zazwyczaj jest między dzieckiem a rodzicem. Ojcowie i matki pozbawieni takich uczuć traktują swe latorośle przedmiotowo, a kiedy przeszkadzają im w zaspokojeniu własnych potrzeb – jako przeszkodę, którą w skrajnych przypadkach postanawiają usunąć. Oczywiście towarzyszą temu okoliczności zewnętrzne – trudna sytuacja materialna rodziny, złe relacje z matką dziecka, no i alkohol.

Często bywa tak, że skrzywdzenie dziecka jest odwetem na matce, bo zabiera się jej najukochańszą istotę. Ponadto potencjalni dzieciobójcy mają problem z kontrolowaniem złych emocji. Niedawno w USA ojciec zabił kilkumiesięczne dziecko, bo przeszkadzało mu grać na konsoli.

Z krwią ofiar na rękach

Psycholog przyznaje, że funkcja biegłego sądowego i praca w klinice psychiatrycznej nie zdołały stłumić w nim emocji, które dają o sobie znać, gdy siada naprzeciwko dzieciobójcy. Szczególne uczucia targały nim, gdy do kliniki doprowadzony został na rozmowę z nim 34-letni wówczas Mariusz T., który w nocy z 16 na 17 września 2010 roku w blokowym mieszkaniu przy ul. Dąbrowskiego zabił tasakiem 9-letnią córeczkę Patrycję, 14-letniego syna Natana i 35-letnią żonę Renatę.
– Sytuacja była traumatyczna, bo na pierwszą rozmowę ze mną policjanci przywieźli go tuż po tym, jak wymordował całą rodzinę i miał jeszcze ręce umazane ich i swoją krwią. Tej rozmowy nigdy nie zapomnę. On był wyznawcą Jehowy. Od lat chciał popełnić samobójstwo, a zarąbał tasakiem dzieci i żonę tylko dlatego, żeby – jak przekonywał – nie rozpaczali po jego samobójczej śmierci.

Mariusz T. ciął z siłą i okrucieństwem, o jakim bardzo rzadko wspominają kroniki kryminalnych zbrodni. To była rzeź. Policjanci, strażacy i ratownicy medyczni doznali wstrząsu na widok mieszkania i zwłok skąpanych we krwi. Na drżących nogach dotarli do dziecięcego pokoju, gdzie znaleźli ubraną w piżamkę małą dziewczynkę. Leżała na łóżku w kałuży krwi, z poderżniętym gardłem. Jej brat spoczywał obok niej. Głowę miał zmasakrowaną, tkwił w niej wbity przez mordercę tasak kuchenny. W innym pokoju znajdowały się porąbane zwłoki matki dzieci. Były przykryte kołdrą. Obok zamordowanej żony leżał broczący krwią mąż i ojciec rodziny – sprawca tej makabry.
Widok krwawej łaźni, w jaką morderca zamienił mieszkanie, poraził zaprawionych w dramatycznych akcjach policjantów. Kilku z nich wylądowało na zwolnieniach lekarskich.

Kto następny

Tej tragedii nikt się nie spodziewał. Wszystkich innych podobnych też. Potencjalni dzieciobójcy nie paradują przecież po Piotrkowskiej z zawieszoną na szyi tabliczką o treści: „Uwaga, mam mordercze ciągoty”. Wyglądają jak przeciętny Kowalski, chodzą do kościoła, spowiedzi, uczą syna jeździć na rowerze, kupują córce lalkę Barbie. Aż któregoś dnia wpadają w wisielczy nastrój, zalewają wódką zżerającego ich od środka robaka. W końcu zaczynają się awanturować i rozstawiać rodzinę po kątach. W taki dzień o nieszczęścia nietrudno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany