Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Norweg pokochał Łódź. Uwielbia polską babcię i komunistyczną zabudowę

Liliana Bogusiak-Jóźwiak
Bjorn grał w Polsce m.in. z Varius Manx.
Bjorn grał w Polsce m.in. z Varius Manx. Paweł Łacheta
37-letni Bjorn Lislegaard, muzyk, dietetyk z Oslo, zakochał się od pierwszego wejrzenia w łodziance Marcie. Po pierwszej wizycie w naszym kraju postanowił, że zostanie tu na zawsze. – Tu są fajne ludzie – mówi o Polakach. – W Łodzi podoba mi się wszystko, z wyjątkiem zabrudzonych przez psy chodników, a komunistyczna zabudowa inspiruje mnie jako artystę.

Miłość od pierwszego pocałunku

Bjorn i Marta poznali się osiem lat temu w Norwegii. Łodzianka pojechała tam z wizytą, a została na 10 lat. Bjorna spotkała na lotnisku, poszli razem na dyskotekę.

– Pocałował mnie i już wiedziałam, że to ten mężczyna – mówi. – W Norwegii prowadziliśmy wygodne życie, Bjorn grał w zespole, miał swoje firmy, ja pracowałam, niczego nam nie brakowało. Ale on chciał mieszkać w Polsce, bo tu lepiej wychowuje się dzieci, bo ludzie są cieplejsi, bo rodzina wiele dla nich znaczy.

Spakowali więc swoje „norweskie życie” w jeden weekend, sprzedali mieszkanie, auta, spieniężyli udziały w firmie i wylądowali na Okęciu. Bjorn znał wówczas 100 poskich słów, ale wystarczyło kilka miesięcy, aby płynnie mówił w nowym języku.
– Ani mama, ani babcia Marty nie mówią ani po norwesku, ani po angielsku, a ja chciałem z nimi rozmawiać – wspomina Bjorn. – Polskiego uczyła mnie Marta i chłopaki z Varius Manx, z którymi wtedy koncertowałem.

Bjorn Lislegaard nie porzucił swoich muzycznych pasji. Nagrywa nowe piosenki, ostatnio „2 minuty”, występuje na festiwalach muzycznych, próbował swoich sił, startując w eliminacjach do programu „X Factor”. Ale aby zarobić na życie w Polsce, jeden weekend w miesiącu pracuje w Norwegii.

Becikowe 18 razy większe

Bjorn i Marta są przekonani, że choć w Norwegii żyłoby się im dużo łatwiej, to tamtejszy sposób wychowywania dzieci nie do końca by im odpowiadał. Ich 6-letni syn Olivier i 2-letnia córeczka Lilly urodziły się w Oslo, ale w Łodzi poszły po raz pierwszy do przedszkola i żłobka.
– W Norwegii po urodzeniu dziecka dostaje się równowartość 18 tys. złotych becikowego – mówi Marta. – Pieluchy są tańsze niż w Polsce, paczka dla niemowlaka kosztuje równowartość 10 zł.

Bjorn, tak jak każdy norweski ojciec, skorzystał z 10 miesięcy pełnopłatnego urlopu.

Obojgu w Norwegii nie podoba się to, że państwo ingeruje w wychowanie dzieci.
– Nie wolno na dziecko krzyknąć, nie wolno dać klapsa, bo od razu znajdzie się ktoś, kto powiadomi o tym fakcie odpowiednie służby – opowiada Marta. – Z drugiej strony nikomu nie przeszkadza, gdy dziecko kopnie matkę. Mam wrażenie, że tam nauczyciele w przedszkolach i szkolach nieustannie cenzorują rodziców. Nasz znajomy na przykład, którego córki chodzą do przedszkola w Oslo, dostał reprymendę od pani wychowawczyni, bo dał córce do przedszkola kanapki z jasnego pieczywa. Dzieci mają dostawać wyłącznie ciemne i wszyscy rodzice, jeśli nie chcą mieć niepotrzebnych stresów, dają ciemne. Gdy jesteśmy z dziećmi w Norwegii, bardzo pilnuję, aby o godzinie 20 maluchy były już w domu. W przeciwnym razie służby zajmujące się prawami dziećmi mogłyby uznać, że się nimi źle opiekujemy.

O ile w Norwegii nadopiekuńcze jest państwo, zdaniem Bjorna finansowo bardzo wspomaga rodziców, więc też wymaga, to w Polsce nadopiekuńczy są rodzice.

– Nieustannie się boją, że dziecko się zaziębi, będzie głodne, a gdy zapłacze w nocy, natychmiast wstają – opowiada Bjorn. – Tymczasem w Norwegii przedszkolaki bez względu na porę roku bawią się w ogrodzie. Do pomieszczeń wracają na posiłki, przygotowują im je w domu rodzice. Ale słodycze dostają, nie tak jak polskie dzieci codziennie, tylko wyłącznie w weekendy.

– Bjorn na początku nie mógł zrozumieć, że gdy dziecko płacze w łóżeczku, to ja muszę do niego wstać – wspomina Marta. – W Norwegii jest inaczej – mama kładzie dziecko, a ono ma grzeczenie spać. Jeśli płacze, to trudno. Wypłacze się i zaśnie. Zaskakiwało go również, że rodzice i dziadkowie nie przestają się opiekować swoimi dziećmi, często już dorosłymi.

– Moja mama jest na emeryturze, ma dwie dość wysokie, swoją i drugą po moim zmarłym tacie, ale raz w miesiącu wyjeżdża na Teneryfę i nie ma czasu zajmować się wnukami – opowiada Bjorn. – Mama Marty pracuje, ale w każdy weekend chce mieć Oliviera i Lilly u siebie.
– Ale mąż największe zaskoczenie przeżył, gdy pierwszy raz poszliśmy do mojej babci. Babcia, która mieszka sama i ma niewielką emeryturę, przygotowała dla nas ogromny obiad, a gdy wychodziliśmy do domu, dała jeszcze wałówkę – śmieje się Marta. – Bjorn nie mógł zrozumieć, jak można oszczędzać cały miesiąc, aby ugościć wnuki i prawnuki. W Norwegii nikomu by to do głowy nie przyszło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany