Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dakar to nieuleczalna choroba! Rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem [FILM, zdjęcia]

rozmawiał ryszard m. perczak
Dakar to nieuleczalna choroba! Rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem

– Co pan czuje teraz, po powrocie z Ameryki Południowej?
– Brakuje mi słów, żeby wyrazić swoją ogromną radość. Zrealizowałem swoje sportowe marzenie. Kosztowało mnie to 10 lat bardzo ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń i zupełnego poświęcenia się swojej pasji.

– Przydało się doświadczenie?
– Gdy pierwszy raz w 2005 roku dojechałem zupełnie wycieńczony do mety w senegalskim Dakarze na 60. miejscu, byłem pewny, że więcej tam nie wrócę, że to nie dla mnie. Jednak Dakar to nieuleczalna, a często nawet śmiertelna choroba. Potem wracałem z kolejnych edycji poturbowany nie tylko psychicznie. Zasmakowałem w nim wszystkiego. Były też piękne chwile, gdy kończyłem go na piątym miejscu, gdy wygrałem etap albo byłem na czele. Teraz stanąłem na mecie na podium i wiem, że te wszystkie bolesne i radosne doświadczenia miały sens, że były potrzebne, bym mógł świętować ten sukces. Nauczyłem się przede wszystkim wytrwałości w dążeniu do celu.

– Czy tegoroczny Dakar był lżejszy, taki sam, a może trudniejszy od poprzednich?
– Zdecydowanie najtrudniejszy od czasu przeniesienia rywalizacji do Ameryki Południowej. Chwilami to było szaleństwo. Aby przetrwać dwa tygodnie tej morderczej rywalizacji, trzeba być nie tylko dobrze przygotowanym kondycyjnie, ale także i mentalnie. Kilka kilogramów schudłem. Nie można pozwolić sobie na chwile zwątpienia, a takie mogły pojawić się u nas po trzecim etapie, gdy z powodu awarii straciliśmy cenne minuty. Jednak z moim pilotem, Xavierem Panserim, robiliśmy swoje, jechaliśmy dobrym, stałym, szybkim tempem i okazało się to kluczem do sukcesu.

– Jak duży wkład w ten sukces miał pana nawigator?
– Bardzo duży. Podczas takiego rajdu, jak Dakar kierowca i pilot muszą stanowić jedność. Musi panować między nimi stuprocentowe zaufanie, wtedy współpraca jest udana. Xavierowi należą się wielkie brawa, tegoroczny Dakar był dla niego pierwszym, a spisał się na medal. Doskonale radził sobie na tych pustynnych bezdrożach.

– Kiedy poczuliście, że będzie „pudło”?
– Przez cały rajd czułem, że podium jest w zasięgu ręki. Zaczęliśmy od czwartego miejsca, potem po poważnej awarii wału napędowego spadliśmy na szóste, szybko wróciliśmy na czwarte, które utrzymywaliśmy długo, aż do awarii Yazeeda Al-Rajhi. Jechaliśmy na czwartym miejscu i gdy on się wycofał, droga na podium była otwarta, ale też utrzymanie tej lokaty kosztowało nas sporo zdrowia. To były trzy najtrudniejsze odcinki. Jednak zatriumfowała nasza taktyka. Taki rajd to spora loteria, bo przecież dużo zależy od sprzętu i różnego rodzaju niespodziewanych zdarzeń na trasie.

– Co dalej?
– Od lat marzyłem, żeby stanąć na podium Dakaru w biało-czerwonych barwach i z polską flagą w ręku pozdrowić kibiców na całym świecie. Moje marzenie w tym roku się spełniło! Teraz jestem zmęczony po tym dwutygodniowym morderczym maratonie, muszę odpocząć i dać siebie więcej rodzinie. Nie myślę na razie o kolejnych startach. Poczekajmy, aż opadnie kurz po Dakarze, wtedy pomyślę o planach na przyszłość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany