Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Auto zmiażdżone, a odszkodowania nie ma... przez drzewo... [zdjęcia]

Iwona Jędrzejczyk-Kaźmierczak
Złamane drzewo było w środku wypełnione próchnem.
Złamane drzewo było w środku wypełnione próchnem.
– To cud, że to drzewo nie spadło na dach, bo wtedy zmiażdżyłoby nie tylko samochód, ale również i panią – mówili strażacy, którzy jako pierwsi przyjechali na miejsce wypadku na ul. Brzezińską. Na citroena C2 prowadzonego przez Monikę Brycht runął tam rosnący przy drodze kilkunastometrowy jesion. Auto nadaje się do kasacji.

Do zdarzenia doszło 10 stycznia br. Od tamtej pory Monika walczy z Zarządem Zieleni Miejskiej oraz firmą ubezpieczeniową, w której magistrat jest ubezpieczony, o zwrot kosztów za samochód oraz rekompensatę za uszczerbek na zdrowiu.
Obie instytucje nie mają sobie nic do zarzucenia.

Bała się wysiąść
Była styczniowa sobota, przed godz. 20, kiedy Monika skończyła robić zakupy w centrum handlowym M1 i postanowiła zajrzeć do drogerii przy skrzyżowaniu w Nowosolnej. Wsiadła więc do zaparkowanego przed centrum citroena, w którym na przednim fotelu czekał na nią kundelek Harry.

– Po drodze zatrzymałam się jeszcze na chwilę na stacji benzynowej – wspomina. – Pamiętam, że było potwornie ciemno. Nie padało jednak i nie wiało. Deszcz, a chwilę później i wichura pojawiły się, jak już byłam na drodze.
Kiedy Monika minęła skrzyżowanie z ul. Marmurową, na wysokości posesji 94, rosnący pół metra od przeciwległego brzegu szosy jesion złamał się na wysokości około 4 m. Jego korona zatrzymała się na masce i przedniej szybie auta. Droga została zablokowana.

– Nie wiedziałam, co się dzieje – opowiada Monika. – Zobaczyłam, że pies spadł z siedzenia, dlatego chwyciłam go za kark, przytuliłam, po czym schowałam go i własną głowę między przednie siedzenia. Wtedy jedna z gałęzi uderzyła w szybę, przebijając ją na wylot. Gdybym nie ukryła głowy, gałąź trafiłaby prosto w moją twarz. Samochód przez cały czas się kołysał, pies skowyczał, a ja bałam się wysiąść.

Kilka minut później do auta Moniki podszedł kierowca z auta jadącego za nią, pomógł jej i psu wysiąść z samochodu, odprowadził kilka kroków i odjechał. Więcej zainteresowania wykazał dopiero inny kierowca, który wezwał na miejsce policję i straż pożarną.

Drzewa już nie ma
Bóle głowy i w odcinku szyjnym kręgosłupa pojawiły się dzień później.
– Przez trzy tygodnie musiałam chodzić w kołnierzu – opowiada Monika. – Przez dwa tygodnie nie mogłam z kolei spać, bo miałam ciągle koszmary. Od czasu do czasu one wracają. Do dzisiaj mam również drętwienie lewej ręki.
Zmiażdżony citroen nadaje się do kasacji. Ponieważ łodzianka nie miała wykupionego ubezpieczenia AC, postanowiła domagać się zwrotu wartości auta (biegły oszacował ją na 10 tys. zł) i zadośćuczynienia za szkody na zdrowiu od właściciela drzewa.

– Ustalenie, pod czyją pieczą znajdowało się to konkretne drzewo, nie było proste – wspomina Monika. – Kiedy dowiedziałam się, że jest to Zarząd Zieleni Miejskiej, wysłałam pismo w imieniu mojej mamy, która jest formalnie właścicielką auta.

Monika poprosiła o opinię dendrologiczną prof. dra hab. Janusza Hereźniaka. Ten ocenił, że złamany jesion był największym z rzędu dorodnych okazów tego gatunku (miał 270 cm w obwodzie pnia). W opinii można przeczytać również, że „wnętrze pnia o średnicy około 35 cm było wypełnione w całości bordowym próchnem”.
Dziś po drzewie nie ma już śladu. Tydzień po wypadku wycięto je całkowicie.

Winny jest wiatr
Przedstawiciele ZZM twierdzą, że systematycznie kontrolują stan drzew rosnących w pasach drogowych i terenach niezabudowanych.
– Podczas oględzin terenowych, przeprowadzonych jesienią 2014 r., drzewo miało żywą i zwartą koronę, a jego pień z zewnątrz nie miał oznak widocznych śladów wypróchnień – mówi Maria Kaczmarska, rzecznik prasowy łódzkiego ZZM.
Sprawa została jednak przekazana do łódzkiego oddziału firmy InterRisk Towarzystwo Ubezpieczeń SA. Jej przedstawiciele nie znaleźli jednak podstaw do wypłaty łodziance odszkodowania.

– Ubezpieczony (czyli ZZM w Łodzi – przyp. red.) dochował miernika należytej staranności, podejmując działania (przeglądy stanu drzew), mające na celu wypełnienie przez niego statutowych obowiązków – mówi Izabela Krasowska z biura marketingu i PR w spółce InterRisk. – Z tego względu brak jest podstaw do przypisania zarządcy elementu zawinienia.

W procesie likwidacji szkody uznano, że bezpośrednią przyczyną upadku drzewa na samochód były silne podmuchy wiatru, dochodzące do 25 m/s, i za skutki takiego zjawiska pogodowego nasz ubezpieczony nie ponosi odpowiedzialności.
Monika Brycht zamierza odwołać się od decyzji firmy ubezpieczeniowej.

Zobacz też: Życzenia na 40 urodziny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany