Czy to już agonia piłkarskiej spółki ŁKS?

Wszystko wskazuje na to, że Krzysztof Wingert, który miał być zbawcą piłkarskiej spółki z al. Unii, rozmyślił się i nie zostanie właścicielem pierwszoligowej drużyny. To bez wątpienia zła wiadomość dla piłkarzy, trenerów, a przede wszystkim sympatyków ŁKS. Stawia przyszłość futbolu pod dużym znakiem zapytania i trudno raczej przedstawiać sytuację w różowych barwach.
Swojego zaniepokojenia nie kryje również Janusz Matusiak, prezes UKS SMS, który niedawno podjął współpracę z ŁKS.
-- Wiedzieliśmy, że sytuacja jest trudna i dlatego chcieliśmy bardzo pomóc piłkarskiej spółce z al. Unii -- mówi Matusiak. -- My z umowy wywiązujemy się nie w stu, ale w stu dwudziestu procentach. Więcej jednak nie możemy przeznaczyć na ŁKS. Najzwyczajniej w świecie nas nie stać na większe wydatki. Sądzę, że teraz właściciele spółki powinni stanąć na głowie, by zapewnić drużynie pieniądze, które dadzą gwarancję na dokończenie rozgrywek -- zakończył Matusiak.
Sytuacja ŁKS staje się, by użyć piłkarskiego porównania, mocno podbramkowa. Na dobrą sprawę do piątku powinno być wiadomo, czy znajdą się pieniądze na potwierdzenie piłkarzy, czy też nie.
W środowisku spekulują, że jeśli do 23 lutego w kasie ŁKS nie pojawią się pieniądze, będzie to wyraźny sygnał, iż rozpoczyna się agonia `105-letniego klubu. Wszak, abstrahując od innych niezbędnych wydatków, trudno wyobrazić sobie sytuację, że piłkarze SMS będą otrzymywali wypłaty, a ci utrzymywani przez ŁKS nie. W takiej drużynie nigdy nie będzie chemii i wspólnego frontu w sportowej rywalizacji.
Każdego kolejnego dnia będzie już tylko gorzej i wielkimi krokami zbliżać się będzie dzień, w którym zostanie ogłoszone wycofanie drużyny z rozgrywek pierwszej ligi.