Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak odzyskaliśmy zrabowany przez Niemców ołtarz Wita Stwosza

ROZMAWIAŁ: JAROSŁAW MAŃKA
Ekipa amerykańska w Sali Hołdu Pruskiego w Sukiennicach, ceremonia przekazania ołtarza Wita Stwosza, w tle scena Zmartwychwstania z kwatery ołtarza, 5 maja 1946
Ekipa amerykańska w Sali Hołdu Pruskiego w Sukiennicach, ceremonia przekazania ołtarza Wita Stwosza, w tle scena Zmartwychwstania z kwatery ołtarza, 5 maja 1946 FOT. ARCHIWUM AKT NOWYCH
W zwrot bezcennego gotyckiego arcydzieła, zrabowanego Polsce przez Niemców podczas II wojny światowej, zaangażowany był nawet gen. Dwight Eisenhower.

Jarosław Mańka: Tak jak ostatnio w polskich mediach głośno jest o odzyskiwaniu zrabowanych przez Niemców podczas II wojny światowej dzieł sztuki, tak w 1946 r. głośno było o jednym z najważniejszych polskich dzieł sztuki – Ołtarzu Wita Stwosza. Jak doszło do jego znalezienia i oddania władzom „ludowym”?

Dr Agata Wolska: W ostatnich dniach kwietnia 1946 r. do Krakowa przyjechał specjalny transport z zabytkami odzyskanymi po rabunku przez niemieckich nazistów. Ołtarz Wita Stwosza z kościoła Mariackiego w Krakowie był niewątpliwie najcenniejszym spośród nich. Odpowiedź na pytanie, w jaki sposób został odnaleziony, wbrew pozorom nie jest prosta. Po pierwsze, warto podkreślić, że niemal od początku wojny rząd RP na Uchodźstwie przykładał ogromną wagę do rejestracji tzw. zbrodni kulturalnych, czyli planowego niszczenia i grabieży polskiego dziedzictwa kulturowego. Powołano w tym celu specjalną komórkę, na której czele stanął dr Karol Estreicher. Działaniom wywiadowczym towarzyszyły umiejętne zabiegi dyplomatyczne na najwyższych szczeblach. Ołtarz Mariacki stał się symbolem nie tylko polskich strat. I, co było wielkim sukcesem Polaków, poszukiwali go alianci razem z innymi arcydziełami europejskimi, jak Madonna Michała Anioła, ołtarz Baranka Mistycznego braci van Eyck, czy witraże z katedry w Strasburgu. Informacje o przechowywaniu zrabowanego dzieła Stwosza w Norymberdze pochodziły z różnych źródeł. Choć do wojsk frontowych były one przesyłane różnymi kanałami, to ich potwierdzenie i odnalezienie zabytku stało się możliwe dopiero w czerwcu 1945 r., gdy do stolicy Frankonii dotarło dwóch amerykańskich oficerów, członków MFA&A, specjalnego oddziału zajmującego się dziełami sztuki. Mason Hammond i John Nicolas Brown, na usilne prośby Karola Estreichera i polskich dyplomatów poszukiwali ołtarza w sekretnym podziemnym bunkrze. Ich wysiłki zakończyły się sukcesem, ale bynajmniej nie oznaczało to zwrotu zabytku. Rozpoczęła się skomplikowana dyplomatyczna gra mająca na celu uchronienie dzieła Stwosza przed zagarnięciem przez komunistyczne władze kontrolowane przez Moskwę. Pierwszy Polak, który dotarł do ołtarza, dyplomata Emeryk Hutten Czapski zadbał o formalne przekazanie opieki nad zabytkiem Amerykanom, do czasu, gdy możliwy stanie się jego transport do Polski. Sam gen. Dwight Eisenhower wydał rozkaz natychmiastowego zwrotu ołtarza bezpośrednio właścicielowi, czyli parafii Mariackiej w Krakowie w ramach symbolicznej restytucji, czyli token restitution. To ogromna zasługa członków jego sztabu ppłk. Pawła Sapiehy, bratanka arcybiskupa Adama Sapiehy i ppłk. Henry Ignatiusa Szymanskiego, którzy podjęli próbę zorganizowania jego transportu. Był to zabieg, który miał zapewnić bezpieczeństwo ołtarzowi. Obawy przed jego ewentualną konfiskatą i ponowną podróżą, tym razem na Wschód, były ogromne. Realia polityczne spowodowały jednak przerwanie tej brawurowej akcji. Ostatecznie zabytek wrócił do Polski wiosną 1946 r. i na mocy międzynarodowych ustaleń został przekazany władzom „ludowym”. W świątyni Mariackiej znalazł się dopiero po odwilży w 1957 r. Powojenne starania o jego odzyskanie przez parafię to osobna historia.

A jak doszło do jego zrabowania w 1939 r. Wiem, że Niemcy szantażowali jednego z polskich duchownych śmiercią...

Historia rabunku ołtarza jest pełna paradoksów, podobnie jak historia jego zwrotu. Przede wszystkim został on zabezpieczony przez polskich specjalistów w obawie przed skutkami działań wojennych jesienią 1939 r. Części figuralne zostały zdeponowane w katedrze sandomierskiej i kilku lokalizacjach w Krakowie. Niestety, niemal natychmiast po zajęciu Krakowa przez Niemców rozpoczęły się poszukiwania dzieła, które uważali za sztandarowy przykład niemieckiej dominacji kulturalnej nad Wisłą. Do akcji wkroczyło Gestapo, szantażowano arcybiskupa Adama Sapiehę, aresztowano m.in. kanclerza kurii, ks. Stefana Mazanka. Ogromnych skrzyń z ponadnaturalnej wielkości figurami nie udało się skutecznie ukryć. Zostały zrabowane z Sandomierza przez specjalny oddział Petera Paulsena, plądrującego polskie zabytki archeologiczne, który otrzymał rozkaz przetransportowania ich, początkowo do Krakowa, ale tylko na krótko. Ostatecznie części figuralne ołtarza wywiezione zostały do Berlina jako łup wojenny. Późniejszy rabunek szafy ołtarzowej był dziełem norymberskich muzealników z Eberhardtem Lutze na czele. Działali oni na zlecenie nadburmistrza Norymbergi Willi Liebela. Norymberga była kreowana przez nazistów na stolicę ideową III Rzeszy. Liebel wygrał rywalizację o prawo do dysponowania ołtarzem z Hansem Frankiem i przekonał Adolfa Hitlera do podarowania arcydzieła mistrza Wita Norymberdze. Niemcy planowali budowę specjalnej hali do ekspozycji tego wspaniałego zabytku. Na czas trwania działań wojennych ołtarz został ukryty w sekretnym bunkrze pod górą zamkową, gdzie znalazł się z innymi skarbami, między innymi klejnotami koronnymi cesarzy niemieckich.

Dwaj żołnierze amerykańscy, którzy konwojowali ołtarz Wita Stwosza, stali się bohaterami zamieszek 3-majowych w Krakowie w 1946 r.

Jak wspomniałam, transport wiozący odzyskane polskie zabytki dotarł do Krakowa ostatniego dnia kwietnia 1946 r. Obecność amerykańskiej delegacji i konwojentów była swoistym problemem dla komunistycznych władz, które planowały pacyfikację patriotycznych manifestacji z okazji Święta Konstytucji 3 Maja. Co prawda oficerowie pod baczną „opieką” władz bezpieczeństwa zostali wyekspediowani tego dnia na wycieczkę do Zakopanego, ale szeregowi pozostali w Krakowie. Znaleźli się na płycie Rynku i jako przedstawiciele wolnego kraju byli gorąco fetowani przez uczestników demonstracji. W momencie, gdy do akcji rozpędzania tłumów wkroczyły wojska KBW i sowieccy żołnierze, jeden z nich został nieomal rozjechany przez sowiecką tankietkę. Ten incydent miał daleko idące konsekwencje. UB zorganizowało prowokację w celu skompromitowania Amerykanów. Jeden z konwojentów został zaatakowany ostrą bronią podczas spaceru z dziewczyną po Plantach. Wywiązała się strzelanina. Choć Amerykanin uciekł, wkrótce UB zażądało jego aresztowania. Podstawieni świadkowie wskazali jako winnego innego konwojenta, osiemnastoletniego Curtisa Dagleya. Ten w akcie niezwykłej odwagi i poświęcenia zgodził się na zatrzymanie go zamiast kolegi. Oczywiście Amerykanie mieli nadzieję na szybkie wyjaśnienie nieporozumienia, nie wiedzieli, że Dagley stanie się zakładnikiem w dyplomatycznych rokowaniach dotyczących traktatu o wymianie więźniów.

Wiem, że jednego z tych żołnierzy odnalazła Pani w 2012 r. w USA, jak wtedy zareagował?

Rzeczywiście, po roku starań udało mi się dotrzeć do pana Curtisa Dagleya. Nie było to proste, ponieważ nigdy nie został oczyszczony z fałszywych oskarżeń i miał ogromne opory przed spotkaniem. Przeżył wielką traumę, gdy był przetrzymywany w ciężkich warunkach w więzieniu św. Michała. Obawiał się, że Polska nadal ściga go za niepopełnione przestępstwo. Tylko dzięki niezwykle życzliwej pomocy lokalnego dziennikarza Davida Rhinelandera udało się przekonać go do rozmowy. Gdy zrozumiał, że znam kulisy jego historii zareagował w niezwykły sposób, ogromnie wzruszony stwierdził, że siedział w celi z najlepszymi ludźmi w Polsce, był doskonale zorientowany w realiach politycznych tamtego czasu. Najbardziej poruszający moment nadszedł, gdy pokazałam mu fotografie, zrobione ukradkiem podczas jego aresztowania. Tak, to ja – powiedział – muszę pokazać to moim wnukom. Curtis wcześniej nie opowiadał rodzinie o swoich przeżyciach. Jest mi bardzo miło, że po 70 latach również władze polskie wyraziły swoją wdzięczność Dagleyowi, nadając mu w 2016 r. odznakę „Bene Merito”.

Jest Pani autorką bardzo ciekawej książki „Zagrabiony, odzyskany. Historia powrotu ołtarza Wita Stwosza do Krakowa”, skąd pomysł?

Powstawał stopniowo. Przez lata pracowałam jako archiwista w kościele Mariackim w Krakowie. W 2007 r. przygotowywaliśmy konferencję z okazji 50. rocznicy powrotu ołtarza Wita Stwosza po wojennej tułaczce na swoje miejsce, do kościoła Mariackiego w Krakowie. Ponownie sięgnęłam do materiałów archiwalnych dotyczących jego powojennych losów. Bardzo poruszyło mnie zaangażowanie polskich konserwatorów przywracających jego świetność po tułaczce. Wtedy (w 2007 r.) przygotowałam krótkie wystąpienie dotyczące jego restytucji, oparte na materiale archiwalnym, pochodzącym z amerykańskich archiwów, a nieznanym wcześniej w Polsce. Prof. Stanisław Waltoś, który wygłosił tekst o rabunku dzieła, też poczynił nowe ustalenia. Za jego namową zaczęliśmy prace nad książką poświęconą wojennym dziejom ołtarza. Ostatecznie materiału było tak dużo, że powstały dwie publikacje, prof. Waltosia „Grabież ołtarza Wita Stwosza” i moja poświęcona restytucji tego zabytku. Rozmawiamy o odzyskanym Ołtarzu Wita Stwosza, ale warto pamiętać o innych, niezwykle cennych, zrabowanych przez Niemców dziełach sztuki, które nie wróciły na swoje miejsce do Bazyliki Mariackiej, jak chociażby obrazy Hansa Sussa von Kulmbacha z początku XVI wieku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maturzyści zakończyli rok szkolny. Czekają na nich egzaminy maturalne

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak odzyskaliśmy zrabowany przez Niemców ołtarz Wita Stwosza - Nasza Historia

Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany