Zrobiło się o panu głośno po występie w programie Polsatu „Must Be The Music”. Co sprawiło, że zdecydował się pan wziąć w nim udział?
Gdy była emitowana X edycja „Must Be The Music”, ja przechodziłem ciężkie chwile, bo zachorowałem i musiałem się podać leczeniu. Wtedy postanowiłem, że jeżeli uda mi się pokonać problemy zdrowotne, to wybiorę się na casting i spróbuję swoich sił. Wcześniej słuchałem różnych uczestników tego programu i zauważyłem, że byli zakwalifikowani ludzie, którzy nie mieli pojęcia o śpiewaniu.
Pana głosem zachwyciła się jurorka Elżbieta Zapendowska. Czy to właśnie jej opinia była dla pana szczególnie ważna?
Najbardziej liczyły się dla mnie opinie dwójki jurorów: Elżbiety Zapendowskiej i Adama Sztaby. Pozytywne opnie takich ludzi są największą nagrodą w tym programie. Nawet nie trzeba być w finale i wygrać, aby być tak zadowolonym, jak ja byłem po wykonaniu swojej piosenki. Gdy usłyszałem niezwykle pochlebną opinię pani Zapendowskiej, odebrało mi mowę i nie byłem w stanie uwierzyć, że tak mnie pochwaliła. Tym bardziej, że najbardziej balem się opinii wybitnej specjalistki od emisji głosu.
Mniej entuzjastyczna w ocenie była Kora. Jak pan sądzi dlaczego?
Kora lubi zespoły i autorskie utwory, ja jestem solistą i śpiewałem przebój Eltona Johna. Kora lubi mocniejsze brzmienia, ja wystąpiłem z balladą. Mimo że opinia ogólna była negatywna, to ja wyczytałem z niej wyłącznie pozytywne słowa, bo Kora twierdziła, że niewątpliwie jestem utalentowany wokalnie, ale wkradły się drobne nieczystości. Miały prawo po 13 godzinach czekania w kolejce na wyjście na scenę. Doszła trema i świadomość, że przede mną wszyscy odpadali, ja śpiewałem jako przedostatni.
Adam Sztaba i Tymon Tymański nic nie powiedzieli…
Tymon Tymański i Adam Sztaba powiedzieli krótkie zdania, które nie zostały wyemitowane, bo program jest montowany i na antenie idzie w okrojonym kształcie. I tak zdaniem Adama Sztaby mam talent i wybrałem przecudowny utwór. Zapytał mnie, czy w przyszłości na pewno chciałbym nagrać taka płytę? Pan Tymon powiedział, że nie ma co dyskutować, bo mam wielki głos i że o tym wiem. Nie pokazano również dalszej części wypowiedzi pani Zapendowskiej, która stwierdziła, że dawno nie słyszała takiego głosu jak mój, że Kora jest głucha, skoro tego nie słyszy.
SKARPETKI ZŁUSZCZAJĄCE [GDZIE KUPIĆ, CENA, OPINIE]
Na koncercie w klubie „New Jork” śpiewał pan mnóstwo piosenek w trzech blokach po 45 minut każdy. Ile piosenek ma pan w swoim repertuarze?
Około dwustu, ponieważ na co dzień śpiewam na bardzo wielu inventach. Tacy goście mają różne fantazje muzyczne, a ja muszę je spełniać.
Od kiedy pan śpiewa?
Od 6. roku życia. Wtedy mój talent odkryła pani w przedszkolu i skierowała mnie do szkoły muzycznej. Uczyłem się gry na fortepianie, ale szkoły w rezultacie nie skończyłem. Po maturze studiowałem najpierw chemię, a potem włókiennictwo na Politechnice Łódzkiej. Ostatecznie skończyłem technikum i jestem technikiem automatykiem. Ponieważ zawsze chciałem być samodzielny i przedsiębiorczy, studiów wyższych nie ukończyłem, bo otworzyłem swoją działalność. Jednocześnie ukończyłem szkołę fryzjerską i jestem dyplomowanym fryzjerem.
Musimy wspomnieć o pana udziale w innym popularnym programie telewizyjnym „Bitwa na glosy”. Jakie wspomnienia pozostawił ten program?
Cudowne! Byłem w drużynie Michała Wiśniewskiego, którego bardzo szanuję. Sprzyjał temu, żebyśmy się bardzo dobrze i swobodnie czuli. Pozostały piękne przyjaźnie z uczestnikami. Wyróżnię łódzką wokalistkę Justynę Panfilewicz, laureatkę czterech nagród z koncertu „Debiuty” na ubiegłorocznym festiwalu piosenki w Opolu. Po programie śpiewała w zespole „Ich Troje”. Wspominam bardzo mile Kamila Kałużę, wybitnego wokalistę muzyki rozrywkowej.
Jest pan śpiewającym fryzjerem. Czy czesze pan z powołania?
Myślę, że tak, ale fryzjerstwo można pogodzić ze śpiewaniem. Włosami i fryzurami interesowałem się od małego dziecka. Jak usypiałem, musiałem kręcić mojej mamie loki. Mama ma gigantyczne włosy, które przypominają takie, w jakich widzieliśmy legendarną Violettę Villas. Z jej włosów mogłem wyczarowywać przeróżne fryzury, ale fryzjerem zostałem z przypadku. Mój przyjaciel z dawnych lat ciągle namawiał mnie, żebym szedł do szkoły fryzjerskiej, bo widzi we mnie talent w tym zakresie. Przyjaciel zmarł tragicznie, a ja w dniu jego pogrzebu poszedłem na pierwsze zajęcia z fryzjerstwa.
Dzisiaj jest pan mistrzem fryzjerstwa o dużej renomie, posiada pan w centrum Łodzi własny salon, ale czy zajmowanie się tym biznesem i jeszcze innymi nie przystopowało pana wejścia do show-biznesu?
Po części tak, może sukcesy w branży fryzjerskiej spowodowały, że mniej mi się chciało szukać spełnienia w muzycznej. Salon fryzjerski dal mi stabilizację, która w tamtym czasie była mi bardzo potrzebna. Teraz próbuję swoich sił w nowej branży i mam nadzieję, że mi się uda. Mam świadomość, że aby zrobić karierę w tej branży nie wystarczy talent, trzeba mieć dobrą historię i poparcie. Może też pomóc jakiś skandal, który świetnie się sprzedaje. Najlepszym tego przykładem jest Dorota Rabczewska Doda. Po części podobnie było z Michałem Wiśniewskim.
Chciałby pan zostać zawodowym piosenkarzem?
Absolutnie. Chociaż kocham każdy ze swoich wyuczonych zawodów, to czuję, że moim przeznaczeniem jest scena. Przyszłość wiążę przede wszystkim z Łodzią, która jest najpiękniejszym miastem w Polsce. Odkrywam coraz to nowe zakamarki rodzinnego miasta.
EUROWIZJA 2016 WYNIKI
WIERSZYKI, ŻYCZENIA NA KOMUNIĘ
Na co stawia pan w życiu?
Na rodzinę, która jest dla mnie najważniejsza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Dorosły syn Grechuty uciekł z domu na dwa lata. Prawdę powiedział po jego śmierci
- Tak wyglądają nieznani uczestnicy "Rolnik szuka żony". Fani muszą sporo nadrobić...
- Syn Bachledy-Curuś poszedł z ojcem w miasto! Przypomina mamę? | ZDJĘCIA
- Daniel Martyniuk uciekł z Polski. Niewiarygodne, kto mu towarzyszy