Zwycięski ŁKS jak kameleon. Najpierw słabeusz, a potem przez pół godziny profesor

Trener ŁKS - Ireneusz Mamrot uznał, że jedenastka ŁKS w przegranym meczu z Arką się sprawdziła i postawił prawie na tych samych (dwie zmiany na bokach obrony, jedna z konieczności) ludzi, którzy zaczęli spotkanie z gdynianami.

Łodzianie zaczęli mecz w swoim niedobrym stylu. Już w 3 minucie Nawotka na własnym przedpolu podał piłkę prosto do Łukowskiego, a ten dograł w pole karne i tylko temu, że Thiakane zamiast strzelać praktycznie oddał piłkę Malarzowi, łodzianie zawdzięczali, że na tablicy wyników był nadal bezbramkowy remis. Po kwadransie powinno być 2:0, tym razem po dziecinnym błędzie Tosika (czwarta kartka eliminuje go z udziału w kolejnym spotkaniu), Malarz z trudem obronił strzał Gąsiora.
Łodzianie do przerwy grali fatalnie, wolniej, mniej zdecydowanie od przeciwnika, głównie chaotycznie broniąc się przed szybkimi akcjami Korony, która do przerwy miała jeszcze dwie doskonałe sytuacje (na wysokości zadania stanął Malarz!).
Na początku drugiej połowy cud uratował ŁKS od straty gola, bo w wyśmienitej sytuacji Gąsior trafił w boczną siatkę. Ta sytuacja zmieniła obraz meczu. Niewykorzystane sytuacje się mszczą.

Składny atak łodzian drugi pod rząd, spryt Pirulo i ładne techniczne uderzenie w długi róg Nawotki dało prowadzenie gościom. Boczny obrońca poszedł za ciosem, po kolejnj kontrze został sfaulowany w polu karnym, a jedenastkę (szóstą w sezonie) pewnie wykorzystał bezbłędny w tym elemencie gry Dominguez.

W końcówce meczu ŁKS znów zaczął grać jak do przerwy i został szybko skarcony, straconym golem. Na szczęście utrzymał prowadzenie do końca spotkania.

Korona Kielce - ŁKS Łódź 1:2 (0:0)

0:1 - Nawotka (51), 0:2 - Dominguez (57, karny), 2:1 - Łukowski (87)

ŁKS: Malarz - Nawotka, Moros, Dąbrowski, Marciniak, Pirulo (81, Klimczak), Tosik (46, Rozwandowicz), Rygaard, Trąbka (46, Dominguez), Janczukowicz (55, Gryszkiewicz), Ricardinho (73, Sekulski)