Pływa, pisze i maluje
Dyscyplina na pokładzie to podstawa. Pan Stefan doskonale o tym wie, bo jest prawdziwym wilkiem morskim. Pływał po Bałtyku i Morzu Północnym. Spędził wiele godzin za sterami różnych jachtów, żeglując po jeziorach. Ma stopień jachtowego sternika morskiego. - Pobudka skoro świt i w drogę. Dziennie przepływałem około 10-15 kilometrów, aż do obiadu - opowiada. - Potem odpoczynek do wieczora. Lecz pan Stefan nie potrafi leżeć i nic nie robić. Gdy tylko kończył mycie pokładu czy naprawę starego silnika, który ciągle płatał figle, zasiadał do pisania dziennika z podróży - zapisał 326 stron (3 zeszyty A5), ułożył 21 wierszy i namalował 7 obrazów akwarelowych.
Łodzianin jest przy tym niezwykle skrupulatny, dlatego wie co do grosza, ile kosztowała go wyprawa. - Paliwo, olej silnikowy i gaz do kuchenki turystycznej kosztowały 577,80 zł. Wyżywienie - 797,03 zł, a papier do malowania 27,55 zł - wylicza. - W sumie podczas rejsu wydałem 1888,30 zł, a razem z przygotowaniami do podróży 3037,73 zł. Nie obyło się bez strat. Żeglarz utopił dwa telefony komórkowe, uszkodził jeden bosak i zniszczył okulary.
Wiatr w żagle po siedemdziesiątce
Stefan Workert to znana w środowisku żeglarskim postać. W latach 70. był współautorem książki, która wielu służy do dziś: "Sam zbuduj jacht". Skonstruował wiele łodzi, między innymi zaplanował "Plastusia", który był tak projektowany, by mógł być ciągnięty na przyczepie nawet maluchem. - Jacht, którym wybrałem się w podróż, przez 15 lat, w postaci dwóch surowych łupinek, leżał w moim garażu - mówi konstruktor. - Kilka lat temu postanowiłem go wykończyć.
Prace zajęły pół roku, wspólnie z synem pan Stefan skleił skorupy, postawił maszt, zabudował kabinę, zamontował silnik, uszył żagle. Łódź, choć malutka, wystarczyła na pływanie z żoną po polskich jeziorach. W tym roku żeglarz postanowił jednak inaczej spędzić wakacje. W samotny rejs wypłynął 26 czerwca. Wodował się w Pątnowie (okolice zalewu Jeziorsko) i kanałami oraz rzekami, między innymi: Notecią, Brdą i Wisłą, dopłynął do Iławy.
Woda na trzy razy
- Największe problemy miałem z silnikiem. To stara radziecka konstrukcja, którą musiałem naprawiać co 10 kilometrów. Miałem dwa komplety świec, które naprzemian zakładałem - opowiada łodzianin. Ponieważ nie zawsze była okazja, by kupić coś do jedzenia lub nabrać świeżej wody, pan Stefan bardzo oszczędnie gospodarował zapasami. - W wodzie po ziemniakach gotowałem makaron, a na końcu robiłem z niej zupę - opowiada.
Dziarski łodzianin podczas rejsu raz wpadł na linę rozwieszoną przez robotników budujących most. Innym razem przez pomyłkę, zamiast do śluzy, wpłynął do... elektrowni wodnej. Zawsze jednak zdołał się wydostać z opałów. Podróż po polskich rzekach uważa za niezwykle udaną. - Po dopłynięciu do Iławy miałem pewien niedosyt, dlatego przez kolejnych 9 dni pływałem jeszcze po wodach jeziora Wdzydze. o
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Daniel Martyniuk uciekł z Polski. Niewiarygodne, kto mu towarzyszy
- Emilian Kamiński przewraca się w grobie. Zapadł wyrok w sprawie jego przyjaciela
- Wiemy, kto wspiera Magdę Mołek w trudnych chwilach. Tak dyskretny przyjaciel to skarb
- Rodzina z "Nasz nowy dom" przeżyła lata gehenny. Wiemy, kto wyciągnął do nich dłoń