Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rejs życia emeryta z Łodzi. "Plastusiem" przez pół Polski

Piotr Grabowski
Pan Stefan na swoim jachcie podczas pokonywania jednej  z pochylni.
Pan Stefan na swoim jachcie podczas pokonywania jednej z pochylni. Fot. Stefan Workert
70-letni Stefan Workert kilkanaście lat temu otrzymał kadłub zaprojektowanego przez siebie "Plastusia" i... odstawił go do garażu. Jakoś nie było czasu, by jacht skończyć. Aż wreszcie nadszedł dzień, że dzieło życia zostało zwodowane. Latem ruszył w samotny rejs. Pływał 49 dni polskimi rzekami i kanałami. Po drodze pokonał 20 śluz, 17 jezior, 7 kanałów, 5 pochylni i... przez pomyłkę wpłynął do elektrowni wodnej.

Pływa, pisze i maluje
Dyscyplina na pokładzie to podstawa. Pan Stefan doskonale o tym wie, bo jest prawdziwym wilkiem morskim. Pływał po Bałtyku i Morzu Północnym. Spędził wiele godzin za sterami różnych jachtów, żeglując po jeziorach. Ma stopień jachtowego sternika morskiego. - Pobudka skoro świt i w drogę. Dziennie przepływałem około 10-15 kilometrów, aż do obiadu - opowiada. - Potem odpoczynek do wieczora. Lecz pan Stefan nie potrafi leżeć i nic nie robić. Gdy tylko kończył mycie pokładu czy naprawę starego silnika, który ciągle płatał figle, zasiadał do pisania dziennika z podróży - zapisał 326 stron (3 zeszyty A5), ułożył 21 wierszy i namalował 7 obrazów akwarelowych.

Łodzianin jest przy tym niezwykle skrupulatny, dlatego wie co do grosza, ile kosztowała go wyprawa. - Paliwo, olej silnikowy i gaz do kuchenki turystycznej kosztowały 577,80 zł. Wyżywienie - 797,03 zł, a papier do malowania 27,55 zł - wylicza. - W sumie podczas rejsu wydałem 1888,30 zł, a razem z przygotowaniami do podróży 3037,73 zł. Nie obyło się bez strat. Żeglarz utopił dwa telefony komórkowe, uszkodził jeden bosak i zniszczył okulary.

Pan Stefan na swoim jachcie podczas pokonywania jednej  z pochylni.


Wiatr w żagle po siedemdziesiątce

Stefan Workert to znana w środowisku żeglarskim postać. W latach 70. był współautorem książki, która wielu służy do dziś: "Sam zbuduj jacht". Skonstruował wiele łodzi, między innymi zaplanował "Plastusia", który był tak projektowany, by mógł być ciągnięty na przyczepie nawet maluchem. - Jacht, którym wybrałem się w podróż, przez 15 lat, w postaci dwóch surowych łupinek, leżał w moim garażu - mówi konstruktor. - Kilka lat temu postanowiłem go wykończyć.

Prace zajęły pół roku, wspólnie z synem pan Stefan skleił skorupy, postawił maszt, zabudował kabinę, zamontował silnik, uszył żagle. Łódź, choć malutka, wystarczyła na pływanie z żoną po polskich jeziorach. W tym roku żeglarz postanowił jednak inaczej spędzić wakacje. W samotny rejs wypłynął 26 czerwca. Wodował się w Pątnowie (okolice zalewu Jeziorsko) i kanałami oraz rzekami, między innymi: Notecią, Brdą i Wisłą, dopłynął do Iławy.

Woda na trzy razy
- Największe problemy miałem z silnikiem. To stara radziecka konstrukcja, którą musiałem naprawiać co 10 kilometrów. Miałem dwa komplety świec, które naprzemian zakładałem - opowiada łodzianin. Ponieważ nie zawsze była okazja, by kupić coś do jedzenia lub nabrać świeżej wody, pan Stefan bardzo oszczędnie gospodarował zapasami. - W wodzie po ziemniakach gotowałem makaron, a na końcu robiłem z niej zupę - opowiada.

Dziarski łodzianin podczas rejsu raz wpadł na linę rozwieszoną przez robotników budujących most. Innym razem przez pomyłkę, zamiast do śluzy, wpłynął do... elektrowni wodnej. Zawsze jednak zdołał się wydostać z opałów. Podróż po polskich rzekach uważa za niezwykle udaną. - Po dopłynięciu do Iławy miałem pewien niedosyt, dlatego przez kolejnych 9 dni pływałem jeszcze po wodach jeziora Wdzydze. o

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany