Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie bez samochodu. Coraz więcej łodzian przesiada się z auta na rower

Bohdan Dmochowski
Fryzjer Andrzej Walczak codziennie od 15 lat pokonuje na rowerze najmniej 16 km w drodze do pracy i z pracy do domu.
Fryzjer Andrzej Walczak codziennie od 15 lat pokonuje na rowerze najmniej 16 km w drodze do pracy i z pracy do domu.
Jezus nie jeździł samochodem - to ulubiony skrót myślowy wrogów czterokołowych pojazdów, napędzanych obojętnie jakiego rodzaju silnikiem.

Jest ich w Łodzi stu, tysiąc czy dziesięć tysięcy - tego nie wie nikt. Natomiast widać gołym okiem, że rośnie w siłę frakcja normalnych zwolenników jednośladów napędzanych pedałami. Niezależnie od 1110 miejskich rowerów i 50 skuterów elektrycznych, statystycznie rower ma już na stanie każde z 300 tysięcy łódzkich gospodarstw domowych. Coraz częściej przejmuje on rolę podstawowego pojazdu rodzinnego, odbierając nimb niezastępowalności 300 tysiącom samochodów osobowych zarejestrowanych w Łodzi.

"No car"

Zobacz też:

Jednym z fanatycznych zwolenników ruchu ekologicznego „No car”, jest Wiesłw N., wieloletni pracownik Politechniki Łódzkiej. Zastrzegając anonimowość, wyznał:

- Nigdy nie miałem i nie będę miał samochodu, choć stać mnie na kupno każdego w cenie do sześćdziesięciu tysięcy złotych. Ale ja, z zamiłowania alpinista, najzwyczajniej wybrałem niezmotoryzowany model życia. Kiedy widzę, jak moi koledzy gonią drogimi, kupionymi na kredyt furami, a teraz kwiczą, że nie wyrabiają do pierwszego i w kręgosłupie im łupie, to sam sobie gratuluję mojego wyboru.

Pan Stefan okrąża świat

Wiceprezes Oddziału Łódzkiego PTTK Stefan Piekarski dokonał na rowerze dwóch rzecz niezwykłych: przewiózł na bagażniku i w sakwach ze sklepów do mieszkania niemal całe jego wyposażenie oraz… 4,5 raza objechał kulę ziemską.

- Pierwszym moim rowerem był dziecinny trójkołowiec, a na „dorosły” wsiadłem w latach 50. jako nastolatek i nie zsiadłem z niego do dziś - pan Stefan prezentuje swój napędzany pedałami pojazd marki „Scott”.

- W nowoczesnych rowerach większość części jest nierozbieralnych, a ja wciąż mam jakieś stare pedały, łańcuszki, kulki. Na zimę cały rower rozbierało się, części myło się w nafcie, a na wiosnę znów składało się wszystko do kupy. Sam centrowałem koła, więc szprychy też mam na stanie - nestor łódzkich rowerzystów uśmiecha się do wspomnień.

Mówi, że rower fascynował go od zawsze. O dziwo, jak na kilkadziesiąt lat kręcenia pedałami, było tych rowerów niewiele.
- Najpierw był składak bez nazwy. Potem, w roku pięćdziesiątym szóstym, gdy chodziłem do podstawówki, dostałem dostępnego na talon czeskiego „Turista.” Nie wytrzymał długo, więc przesiadłem się na francuski rower „Belfo”. Jeździłem na nim aż trzydzieści sześć lat! I wtedy kupiłem niemieckiego „Kantza”, na którym przez siedem lat, aż do wypadku w dwutysięcznym roku, spowodowanym przez kierowcę samochodu, przejechałem trzydzieści tysięcy kilometrów. Nie nadawał się do naprawy, więc kupiłem ten, który tu stoi - prezentuje amerykański jednoślad marki „Scott”. Przez 17 lat pan Stefan zdążył wykręcić na nim ponad 100 tys. kilometrów. Kręci dalej. Obliczył, że gdyby podsumować wszystkie kilometry, jakie przejechał na swoich trzech rowerach, byłby to dystans wystarczający na ponad czterokrotne okrążenie kuli ziemskiej.

„Zajechał” trzy rowery

Tylko siarczysty mróz powstrzymuje mieszkańca Widzewa Andrzeja Walczaka od jazdy rowerem do salonu fryzjerskiego „Czesław” przy ul. Piotrkowskiej, gdzie dobiera się do włosów łódzkich polityków, celebrytów, artystów muz wszelakich, ale też zwykłych zjadaczy chleba. Zgodnie z wieloletnim rytuałem, swego pojazdu z napędem nożnym nie zostawia, ot tak, przy ulicy, lecz wciąga go na pięterko, do biura.

- Może przesadnie dbam o mój dwukołowiec, ale on tak dostaje w kość, że zasługuje na parkowanie pod dachem - śmieje się pan Andrzej. - Kursuję tak codziennie po osiem kilometrów - z domu do pracy i z pracy do domu, od ponad piętnastu lat. Przepedałowałem tak mniej więcej cztery tysiące kilometrów - oblicza.

Przez ten czas „zajechał” już trzy rowery. I ten, który teraz poklepuje po siodełku, też kiedyś zazgrzyta ze starości i będzie wymagał nagłego zastępstwa.
Porównywał nie raz i nie dwa, czas przejazdu

- Często pokonuję w godzinach natężonego ruchu moje codzienne szesnaście kilometrów nawet o dwadzieścia minut szybciej, niż samochodem - zapewnia.

Na fali

W Łodzi użytkowników bicykli przybywa szybie j niż ścieżek rowerowych. Włączone dwa lata temu do systemu komunikacyjnego stacje rowerów miejskich są rozstawione po całym niemal mieście, więc ta fala ekologii na dwóch kołach jest nie w smak tysiącom kierowców niemal przyspawanych do kierownic swych aut. Kipią emocje na jezdniach, ścieżkach rowerowych, chodnikach...

- Znam problem, bo jestem jego częścią, i widzę, że i kierowcy, i rowerzyści, ale i piesi mają za uszami - sięga do sytuacji zaobserwowanych z wysokości siodełka roweru Andrzej Walczak. - Kierowcy spychają cyklistów z dróg rowerowych wydzielonych na jezdniach, z kolei rowerzyści pedałują tak zwaną kupą, wymuszają pierwszeństwo na wyznaczonych na ścieżkach przejściach dla pieszych, a w rewanżu piesi chodzą po ścieżkach, jak po chodnikach. Widzę z upływem czasu lekką poprawę, ale wciąż różnie bywa... Ale kto chce ode mnie wycisnąć jakieś narzekania na rower, to ich nie usłyszy. Ten pojazd ma tylko zalety - kończy swój wywód o wyższości roweru nad samochodem Andrzej Walczak.

Zobacz też:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na expressilustrowany.pl Express Ilustrowany